czwartek, 23 sierpnia 2012

Waranasi

Wbrew naszym obawom, a obawialiśmy się że Waranasi będzie najtrudniejszym miejscem do poradzenia sobie, okazało się, że jest to narazie najbardziej cywilizowane miasto. Z rikszy widzieliśmy nawet jeden normalny sklep :) Zwiedzieliśmy bardzo klimatyczną świątynię Shivy, w której roznosiła się muzyka.  Potem z pokładu łódki byliśmy świadkami rytuału Aarti - czegoś w rodzaju mszy nad brzegiem Gangesu.
Wyglada na to, że w  Waranasi  nie ma żadnych norm emisji spalin i cieszko tu oddychać.

Na razie z Indiamii kojarzy nam się jedno słowo, nie jest to brud, tylko potworny, wszechobecny hałas. Dźwięki klaksonów, dzwonki riksz, rytualne dzwony, śpiewy kobiet w pociagu, dźwięki wołów, małp i innych stworów. W Agrze za oknem mieliśmy męcząca kozę, ale to akurat było bardzo urocze. Nie ma tu prawie w ogle ciszy. No może właśnie w tym momencie jesteśmy blisko. Czekamy ja kolację w knajpce z widokiem na Ganges nocą i słychać tylko cykady i indyjska operę mydlaną, ktorą ogląda kucharz zamiast kucharzyć.
P.S. Na suficie mozaikę tworzą gekony - mamy nadzieję, że żaden nie wpadnie nam do curry.

Pozdrawiamy A&B współautorzy tego posta.

No i właśnie dotarliśmy do hotelu co się okazało  dość trudne. Po tym jak ponad godzinę czekaliśmy na kolację a potem na wydanie reszty w mieście się zciemniło. Rikszarze sami nie wiedzą gdzie jadą i nas wywiezli w inne miejsce. Trzeba tu dodać, że Waranasi układem drog przypomina labirynt dla myszy laboratoryjnych. Więc chodzilismy, szukaliśmy i w końcu po interwencji wielu Hindusów (każdy, nieważne gdzie bylismy kazał iść prosto i skręcić w lewo) dotarliśmy. Nie obyło się bez wdepnięcia w kupę świętej krowy. Mam nadzieje, że przyniesie to więcej szczęścia niż nieszczęścia.

Zdjęć na razie nie ma, ale może niedługo będzie trochę czasu żeby sie tym tematem zająć.

Goodnight

5 komentarzy:

  1. poproszę jednego oryginalnego gekona, już nie będzie komórka w aucie mi spadać :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że jesteście cali i zdrowi, a przede wszystkim, że nadal, pomimo zmęczenia, cieszycie się tymi Indiami - przynajmniej mam takie wrażenie.

    Podobne wrażenie, pewnie nieporównywalnie słabsze, odniosłam w Kairze. Tam czułam się wręcz "oblepiona" przez ludzi, dźwięki i różne inne bodźce, przed którymi nie można się było schronić.

    Myślę, że poziom tolerancji na hałas i wszechobecność innych ludzi jest m.in. kwestią "treningu". Pamiętam czasy, tak, tak, moje dzieci;-) kiedy dzień w dzień do szkoły dojeżdżałam pociągami tak zatłoczonymi, że dosłownie stałam na jednej nodze. Pamiętam swoją podróż z c. Violettą w pociągu relacji Szczecin - Przemyśl: my dwie, nasze wielkie plecaki, jakiś przypadkowy chłopak, a wszystko to w ubikacji przez kilka kolejnych godzin. Pamiętam też tzw. powojenne wspólne mieszkanie pradziadków: dwie dwu- i trzypokoleniowe rodziny, a każda na dwóch pokojach i wspólnej łazience i kuchni. Da się przetrwać, ale i tak we współczesnej wersji Deklaracji praw człowieka i obywatela powinien być zapis o prawie każdego człowieka do własnej przestrzeni;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam Was:) Mam nadzieję, że przed Wami kolejny dzień pełen pięknych i niezapomnianych miłych wrażeń, czego Wam z całego serca życzę:) Patrząc pod kątem stylistyki bloga sądzę, że nie zawsze muszą być zdjęcia...Wasze opisy pobudzają naszą wyobraźnię, a myślę że więcej radości będzie z oglądania zdjęć po Waszym powrocie razem z Wami, a bezcenne będą zdjęcia opatrzone Waszym komentarzem "na żywo":) Trochę zdjęć nie zaszkodzi, żeby pobudzić nasze zmysły, a delektować się zdjęciami będziemy wspólnie w Polsce:) I tak cieszę się niezmiernie, że mogę śledzić choć w małej części ścieżki Waszej podróży do Indii. Pozdrawiam, Sławek

    OdpowiedzUsuń
  4. W przeciągu ostatnich kilku dni tyle się dzieje, że nie mamy czasu na pisanie na blogu czy odpisywanie na komentarze, nie mówiąc już o włączaniu komputera i obróbce zdjęć... W każdym razie dotarliśmy przed momentem do zaskakująco ładnego hotelu w Jaipurze,szybki prysznic i na miasto.
    Pozdrawiam,
    /B

    OdpowiedzUsuń