czwartek, 27 czerwca 2013

Rewal i okolice – trzecia odsłona

W ciągu tych kilku dni mieliśmy dwa podejścia do zobaczenia ruin pewnego pałacu w Dreżewie. B. natrafił na niego szukając jakichś ciekawych atrakcji w okolicy. Gdy w końcu dotarliśmy na miejsce, zza murów i drzew wyłoniły się fragmenty bardzo imponującej budowli. Koło bramy wejściowej skutecznie odstraszały wszechobecne napisy TEREN PRYWATNY. Widać było, że nikt nie życzy sobie zwiedzających. W związku z tym podjechaliśmy od bocznej strony i tam po przejściu przez mały gąszcz, dotarliśmy do wielkiej przeszkody, obalonego drzewa, na którym oczywiście też widniał napis WSTĘP WZBRONIONY i TEREN PRYWATNY. W związku z tym udało nam się zobaczyć pałac tylko z daleka i bardzo pobieżnie. Ogólnie mroczna okolica nie zachęcała do włamywania się na teren tego miejsca. Czuć było w powietrzu, że bez problemu znalazłby się ktoś kto pogoniłby nas z widłami lub dubeltówką. Zdecydowaliśmy, że wracamy do mieszkania.

Wieczorem, poczytaliśmy historię tego miejsca i po tym czego się dowiedzieliśmy jeszcze bardziej mieliśmy ochotę tam wrócić. 

Informacje dla ciekawych: 

Dreżewo znajduje się ok. 4 km od Trzęsacza. Jedzie się przez las po niezbyt równych płytach. W parku rozbudowanym przez Boninów rosną jadalne kasztany. O złośliwej Hiszpance, duchu z Dreżewa, wspominano już przed wojną. Dwór, w którym miała się ukazywać, ukryty jest w gęstwinie przybrzeżnych lasów. Dama z pałacu, jak mówi legenda, nie toleruje obcych. Straszy tu Girona Eleonora de Val Florida. Skąd się wzięła Hiszpanka na pomorskim gruncie?

Dane historyczne
Miejscowość od XII wieku była własnością rodu von Karnitz. W 1740 r. zmarł pełnoletni właściciel, którego spadkobierca, Adolf Karl von Karnitz był niepełnoletni. Opiekę przejął nad dzieckiem radca kamery von Woedtke. On to pozbył się rodowej własności von Karnitzów. Kupił je rotmistrz von Schmeling, który szybko pozbył się majątku na rzecz wdowy po kołobrzeskim kupcu Beckerze. Później przeszły we władanie jej córki, żony kupca Kaufmanna. W 1789 roku Dreżewo wraz z Pustkowem (położonym tuż nad morzem) odziedziczyła rodzina von Fleming, a od 1828 roku stały się własnością Heinricha von Elbe.

Dwór powstał z inicjatywy kolejnego właściciela, szczecińskiego radcy handlowego Schlutowa. Od niego w 1875 roku Dreżewo kupił Eduard von Bonin. W 1890 roku dwór spłonął, wkrótce został jednak odbudowany został w tym samym stylu, tj. neogotyku angielskiego. Ostatnim właścicielem był Curt von Bonin.

Hiszpańska grant
Eduard von Bonin, właściciel Dreżewa, utrzymywał bliskie kontakty z ojciem Girony, Medina de Val Florida. Kontakty obu panów datowały się bodajże jeszcze z czasów wcześniejszych, ojca Eduarda, który często bywał w Hiszpanii. Tam poznał Granta Medinę. Był to okres, gdy pozycji rodów arystokratycznych za sprawą ustawy kortezów, która zniosła majoraty, uległa znacznemu pogorszeniu. Do tego stopnia, że wiele z nich doprowadziła do upadku. Stary Medina wraz z von Boninem wzięli się za handel i dobrze na tym ponoć wychodzili.

Miłość i zazdrość
Girona przyjechała do Dreżewa z krótką wizytą, ale pozostała dłużej. Mówiło się o romansie między młodym von Boninem, który był już zaręczony z hrabianką francuską. Podobno pełna energii Hiszpanka odgrażała się, że prędzej wykończy konkurentkę, nim zajmie ona jej miejsce.

Jak było naprawdę i ile w tej opowieści legendy, a ile faktów, nie wiadomo. Jedno jest pewne. Gdy do Dreżewa przyjechała oblubienica młodego Eryka von Bonin, Angelica Vermandois, w pałacu wybuchł pożar. Był rok 1890. Girona zginęła w płomieniach. O losach Angelici i Eryka historia nie wspomina.

Losy powojenne
Po wojnie pałac w Dreżewie przechodził różne koleje losu. Był własnością państwa, następnie hodowli zarodowej z Cerkwicy, a nawet dzierżawili go poseł Samoobrony Ryszard Bonda wraz z biznesmenem Stanisławem Paszyńskim. Ci ostatni zamierzali wybudować elektrownie wiatrowe. Planów nie zrealizowali, a gospodarstwo pozostawili w ruinie.

Na początku lat dziewięćdziesiątych zdawało się, że pałac wreszcie otrzymał prawdziwego właściciela, który zadba o dwór. Kupiła go Małgorzata Ł. Dziewczyna piękna, pełna fantazji, wigoru i o artystycznej duszy. Jedyne, czego jej było brak, to pieniędzy na remont pałacu. Gospodarzyła w nim krótko. Dziś jest ponoć w Australii. Gdy jednak była panią dworu, pałac żył. Organizowała koncerty muzyczne, w tym wieczorki jazzowe, na które ściągały tłumy wczasowiczów. W piwnicach pałacu malarze organizowali swoje wystawy, a turyści chętnie zwiedzali pałac.

Pojawia się Hiszpanka
To pani Małgorzata ożywiła damę, która podczas imprez pokazywała się o północy na wieży pałacu. Dziewczyna przebrana w białe, powiewne szaty straszyła gości. Nie było to trudne, bo do tej godziny przeważnie zdążyli wprowadzić się w wesoły nastrój. Kiedyś etatową białą damę z powodu jej choroby zastąpiła Aneta, dziewczyna, która z Łodzi przyjechała spędzić wakacje nad morzem. Miała racjonalne poglądy i raczej była typem, w którym trudno byłoby doszukiwać się romantyzmu. Co gorsze, głośno śmiała się i drwiła z opowieści o duchu Girony.
Pewnego razu około północy Aneta, jak zwykle poszła na wieżę. Tam, ku swemu zdziwieniu, zastała kobietę ubraną w bogate, historyczne szaty. Zdenerwowało ją to, a że była przy tym mocno pobudliwa, zrobiła nieznajomej karczemną awanturę, że chce ją pozbawić pracy. A po tym zbiegła schodami na dół, by powiedzieć właścicielce pałacu, co o niej myśli. Ta zdziwiona zaprzeczała. Goście obserwowali awanturę. Gdy wyjaśnienia nie trafiały do Anety, pani domu wraz z gośćmi poszli na wieżę sprawdzić, kto tam buszuje. Dodajmy, prowadziły doń tylko jedne schody, a nikt nimi nie schodził. Jakież było zdziwienie wszystkich, gdy na wieży nikogo nie zastali.

Miejsce dla jednej
Na drugi dzień Aneta jak zwykle koło północy udała się na wieżę. Co zobaczyła, nie wiadomo. Goście nagle usłyszeli jej przeraźliwy krzyk, a po chwili zobaczyli zbiegającą w dół przerażoną Anetę. Nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa. Bełkotała jedynie: - Hiszpanka, Hiszpanka, Hiszpanka... Na drugi dzień nie pojawiła się w pracy. Jak mówił wynajmujący jej pokój gospodarz, z samego rana wyjechała. Później również widywano Hiszpankę. Do pracy "zjawy" zatrudniła się nowa, miła w obyciu dziewczyna. Przeciwko niej Hiszpanka chyba nic nie miała. Czasami widywało się jedną, przebraną na wieży, a drugą, Gironę, spacerującą po goncie dachu, po którym nikt nawet za dnia nie byłby w stanie przejść. Hiszpankę spotykali też czasami miejscowi, gdy podnosiły się mgły, gdy jechała przez park na biały koniu.

Czy pojawi się znowu
Obecnie majątek i pałac kupił - nomen omen - Hiszpan prowadzący interesy w Łodzi. Na razie postawił jedynie stalowy kontener dla robotników. Czy uda mu się doprowadzić zrujnowany obiekt do świetności i czy robotników nie wystraszy Girona Eleonora de Val Florida, czas pokaże.
źródło:http://zachodniopomorskie.regiopedia.pl/wiki/drezewo-palac-z-duchem-hiszpanki

Gdy kolejnego dnia dojechali do nas znajomi stwierdziliśmy, że większą grupą będzie łatwiej dostać się do tego tajemniczego pałacu. Pogada się z tubylcami i spróbuje się wejść główną bramą. Na miejscu, w stodole, która znajdowała się zaraz przy wejściu, spotkaliśmy mężczyznę. Pan, z miną niczym z horrorów, odpalał waśnie wielką kosiarkę, a zza zamkniętych drzwi stodoły słychać było ujadanie psów. Ponieważ, mężczyzna ten kiepsko mówił po polsku, powtarzał tylko, że to teren prywatny. Na pytanie czy można i tak wejść i pooglądać,oczywiście za drobną opłatą, kręcił przecząco głową. Także znowu udało nam się tylko rzucić oko na ten obiekt. Następnie Ci odważniejsi z nas poszli pod miejscowy sklep spożywczy, aby popytać bytujących tam panów. Jedne czego się dowiedzieli to, to że za flaszkę można obejrzeć pałac z zewnątrz, a jak sami spróbujemy tam wejść to nas pogonią. Poradzili nam, żeby jechać do Rybokart, gdzie jest identyczny egzemplarz, ale odrestaurowany. 

Zdjęcie pałacu w Dreżewie, NIESTETY Z INTERNETU…




Rybokarty
Gdy dotarliśmy do tego pałacu, rzeczywiście okazał się bardzo podobny jak ten w Dreżewie. Jednak odnowiony mury, nie miały już tego klimatu. Recepcjonista pozwolił nam pozwiedzać dół, który służy teraz jako sala imprezowa. Do wieży, czy wyższych pięter nie mieliśmy wstępu, ponieważ służą teraz jako pokoje hotelowe. Pałac położony był w znacznie ładniejszej okolicy, nad jeziorem, z uroczym drewnianym pomostem.
Od recepcjonisty dostaliśmy kolejny namiar na pozostałości pałacu, do których w końcu będzie można wejść.




Otok
Myślę, że pałac w Otoku spełnił nasze oczekiwania. Jeszcze w 1996 roku był w całkiem dobrym stanie. Posiadał dach, drewniane podłogi i liczne zdobienia, drzwi oraz schody na wieżę. Niestety pod nieobecność właściciela miejscowi wszystko rozkradli. Podobno, drewniane kręcone schody prowadzące na wieżę, ktoś tak mądrze odpiłował, że spadł razem z nimi na dół. Po tym jak wylizał rany, wrócił po łup. 















Niechorze
I na koniec dnia kojący spacerek koło latarni...









Trzęsacz i Mrzeżyno
Kolejnego dnia, po standardowym "zaliczeniu" ruin w Trzęsaczu, ruszyliśmy z misją odnalezienia starej bazy wojskowej.



Po dość wyboistej przejażdżce po lesie w poszukiwaniu obiektów militarnych nic nie znaleźliśmy. W pobliskim sklepiku dowiedzieliśmy się, że da się tam tylko dotrzeć spacerując brzegiem morza lub na rowerach. Trafiliśmy za to do starych hangarów (Fort Rogowo), w których podobno znajdują się ciekawe pojazdy militarne.  Jednak ze względu na  przerwę obiadową były hala była zamknięta. Pochodziliśmy po tych obszarach i następnie przeszliśmy do starych budynków wojskowych. Jedno było kiedyś stołówką, a drugi chyba noclegownią. Najnowszą i jedyną niezniszczoną częścią była antena GSM na dachu. Co ciekawe wśród całego bałaganu jaki się tam znajdował, podobno na ostatnim piętrze (mówili mi ci którzy tam weszli) był pokoik z nadajnikiem GSM. 











Kolega Krzak przytoczył też ciekawostkę o Jeziorze Resko Przymorskie, nad którym znajduje się ta baza:

W 1945 roku Resko Przymorskie było wykorzystywane jako lądowisko wodnopłatowców Luftwaffe. Na początku wiosny (najprawdopodobniej w ostatnich dniach marca), gdy wojska Armii Czerwonej dotarły do brzegów jeziora, od strony wschodniej pojawił się niemiecki samolot transportowy Junkers Ju 52 z zamiarem lądowania. Gdy pilot zdał sobie sprawę, że znajduje się na samej linii frontu, próbował poderwać maszynę do góry, jednak samolot został trafiony przez pocisk radzieckiej artylerii. Junkers uderzył w taflę jeziora w odległości kilkudziesięciu metrów od brzegu opanowanego przez Niemców, którzy mimo ostrzału przystąpili do wyciągnięcia samolotu z Reska. Do czołgów przymocowano stalowe liny, którymi usiłowano owinąć wystającą ponad powierzchnię jeziora kabinę pilota. Akcja ta nie powiodła się, a samolot utonął. Jeńcy niemieccy zeznali później, że transportowiec wystartował z Królewca i przewoził niezwykle cenny ładunek. W sierpniu 1946 miała miejsce nieudana próba wydobycia samolotu przez żołnierzy radzieckich, podczas której przełamał się on na pół. Z kabiny pilota wypłynęło ciało żołnierza w mundurze z generalskimi dystynkcjami.

Po latach były dowódca jednostki Armii Czerwonej płk I.G. Nowikow napisał list do szefa kaliningradzkiej grupy zajmującej się poszukiwaniami zagrabionych dzieł sztuki. Opisał on wydarzania związane z zatonięciem samolotu w Resku Przymorskim wraz z mapką oraz zasugerował, że w zatopionym Junkersie mogły znajdować skrzynie z Bursztynową Komnatą. Już po śmierci Nowikowa, w 1987 roku, przebadano dno jeziora w celu jej odnalezienia. Polsko-radziecka ekspedycja składała się z grupy płetwonurków woroneskiego klubu "Rif", żołnierzy Wojska Polskiego i harcerzy. Szef grupy Borys Waszkiewicz z ZHP przedstawił, że mimo wykorzystania trałów, ezektorów, magnetometrów i sprzętu wojskowego, napotkali wiele trudności szczególnie z widocznością oraz z trzymetrową warstwą mułu. Po wielu dniach poszukiwań wyciągnięto na powierzchnię kilka drobnych fragmentów przedniej części samolotu, a także część srebrnej zastawy stołowej, wisiorek i obrączkę. Zostały znalezione także dokumenty i kartki żywnościowe z kabiny pilota, które po zbadaniu potwierdzały, że samolot leciał z Królewca. Członkom grupy nurków nie udało się dotrzeć jednak do drugiej części przełamanego samolotu – luku ładunkowego.
Źródło: wikipedia

Wniosek, który się nam nasunął po tych wszystkich spacerach to to, że jeżeli się niczego nie pilnuje to bardzo szybko przeróżne obiekty stają się ograbione i zmasakrowane. Ciekawe czy tak jest tylko w Polsce czy też w innych bardziej cywilizowanych krajach. Pamiętam, że w Macedonii większość obiektów do zwiedzania nie znajdowała się, jak to jest w zwyczaju, za bramkami kasowymi, tylko trzeba było odnaleźć je najczęściej gdzieś na jakimś polu. Stały tam w całości i jakoś tubylcy ich nie roznieśli na surowce do budowy lub ogrzania swoich domów.

piątek, 21 czerwca 2013

Relacja z wycieczki na drugą rocznicę...

Z okazji drugiej rocznicy ślubu udaliśmy się na spacer w miejsce naszej ślubnej sesji plenerowej -  tym razem z Błażejem w roli fotografa. Rozlewiska Warty w Rogalinie, okazały się mniej przystępne, niż dwa lata temu. Ale sama nazwa na to wskazuje. W tym roku trafiliśmy akurat na wysoki stan wody, który uniemożliwił na dotarcie w dokładnie te same punkty widokowe - może następnym razem.
Oto wynik naszego spaceru. Za krzywe miny przepraszamy. Wybraliśmy te najlepsze, ale inwazja komarów była koszmarna i każda próba uśmiechu kończyła się...  























Co ciekawe w obecnym numerze National Geographic Traveler nominowanych zostało kilka miejsc w Polsce, z których zostanie wyłonięta finałowa siódemka. Nagrodą będzie otrzymanie tytułu jednego z 7 Nowych Cudów Polski. Z Wielkopolski nominowano 2 miejsca. Właśnie Dęby Rogalińskie i jeszcze jeden obiekt, o którym wspomnimy w innym poście - może w niedalekiej przyszłości. 


A na deser, Rogalin w pewne niedzielne przedpołudnie: