czwartek, 19 lutego 2015

Krzaczek, sosna i niebo w gębie

Zaczęliśmy dzień od wycieczki do Świeradowa. Z tego co nam wiadomo (a z powodu słabego samopoczucia nawet nie chce mi się tego googlować) to jedyny wyciąg gondolowy w PL. Dla mnie miód-malina. Piękna pogoda. Słoneczko świeciło - stąd krzywe miny na zdjęciach :-) Wiatru nie było. F. zadowolony bo gondola  to w końcu inny rodzaj TUTU (dla niewtajemniczonych to pociąg, tramwaj, trąbka i słoń). Co prawda F. był bardzo skołowany i cały stok słyszał rozpaczliwe TATA, gdy B. zjechał na nartach w dół i zniknął z jego pola widzenia ale ogólnie wycieczka się udała. 










 Astronauta??





 Oczko?
 YO YO. Peace (albo królik)



Potem z F. wróciliśmy na spanie do domu. B przysyła sms, że Krzaczek wylądował na sośnie i na dziś pasuje. Nic poważnego jak się okazało. Trafił swój na swego jak to B skwitował :-) W drodze powrotnej Krzaczek wybrał na ochotnika Królika do stania w kolejce do "rzekomo" najlepszej knajpy w mieście. Akurat dojechaliśmy z Frankiem spacerkiem w wózku i stolik był nasz. Zamówiliśmy dania i w oczekiwaniu B i F zaczęli zwiedzać lokal. Jestem ogólnie krytykowana przez mojego męża za to, że wszystkich bronię i usprawiedliwiam, ale to co nas tam spotkało wkurzyło nawet mnie. Na ladzie znajdowało się autko. Takie fajne, naciągane. Raz jechało po stole do wujka, raz do mamy, raz do F. F się chichrał i było fajnie. Gdy nagle podleciała jakaś baba  z obsługi i wrzasnęła na nas, wyrywając F autko z rąk fuknęła, że to jest przecież dekoracja. No jeszcze gdybyśmy tym autem w jakimś sosie jeździli, czy by nam spadło to jeszcze może bym to zrozumiała. Ale tak czy siak tak niegrzecznej i nietaktownej osoby nigdy osobiście nie spotkałam. Franek patrzył zadziwiony i akurat jak by się przydało to się nie rozpłakał. Ogólnie miałam ochotę wstać i wyjść, ale byliśmy w towarzystwie, a Filip naczekał się w kolejce. Myślę: Dobra. poczekamy zobaczymy. Chwilę potem zaczął bawić się koszyczkiem z przyprawami na stole i B. zażartował, że ma przestać bo to pewnie też dekoracja ;) No może jeszcze Krzaczek coś dodał, a Filip też coś napomknął ale bynajmniej nie ostentacyjnie. Jednak owa pani chyba usłyszała komentarz B i na całą restaurację zapytała dlaczego B jest taki złośliwy. Jak śmiemy przychodzić do jej lokalu, gdzie są jej rzeczy i mamy czelność je dotykać. Błażej na to, że może sztućców też nie mamy dotykać i że właśnie żałujemy, że nie poszliśmy do miejsca na przeciwko. Udało mi się wtrącić swoje zdanie, że zwrócenie uwagi, że nie mamy się bawić jej dekoracjami można było zrobić w miły sposób a nie wyrywając dziecku zabawki z ręki. On głucha jak pień i swoje, że co z nas za ludzie. Dotykamy nieswoje rzeczy i że lepiej jak pójdziemy do tej innej knajpy. Z RADOŚCIĄ pomyślałam. W ogóle nie było mi głupio. Jej powinno być. Byłam tylko rozgoryczona faktem, że my potrafiliśmy obiektywnie stwierdzić, że zabawa dekoracją może nie być OK, ale ona nie widziała kompletnie nic złego w swoim zachowaniu. Nawet jeśli popełniliśmy jakieś restauracyjne faux pas (a restauracja to określenie bardzo na wyrost wobec tego miejsca) to nic w moich oczach nie usprawiedliwia zachowania pomiatającego ludźmi. 
Poszliśmy więc do mojego ulubionego lokalu. Po chwili przytuptali chłopacy -K&K - pani do nich przyszła i zapytała tonem wypraszającym: "A panowie zostają?" Lepiej było iść bo jeszcze nie wiadomo co by znaleźli w swoich daniach. Koniec końców zjedliśmy genialne dania. Franek się wybawił zabawkami przeznaczonymi do zabawy. 

Muszę też pochwalić naszych towarzyszy. W czasie całej wyciecz ki K&K  byli bardzo elastyczni i wszytsko im pasowało. Przynajmniej nie dali nic po sobie poznać :)Franek ma fajnych wujków :) 

środa, 18 lutego 2015

Szklarska Poręba


Jesteśmy w Szklarskiej Porębie. Jesteśmy my, czyli ja, B, F oraz Krzak i Królik (użyję pseudonimów, żeby nie zdradzać nazwisk ;) ) Jest czarno-biało. Raz tak, raz siak. Franek najwidoczniej potrzebuje trochę czasu na aklimatyzację i oswojenie się z nową rzeczywistością. Dziś jest już dobrze ale pierwsze dwa dni nie należały do najlżejszych :(

Zacznijmy od początku.

Tak minęła nam podróż:



W poniedziałek od rana pojechaliśmy nad wodospad Szklarka. Po krótkim spacerku dotarliśmy na miejsce, gdzie woda robiła BAM. Zachęceni ładnym widokiem postanowiliśmy wejść po schodach na wyżej położony punkt widokowy. Hyc Hyc i byliśmy do góry. Jak się potem okazało wejście było o wiele łatwiejsze niż zejście. Błażej zjechał na swoich super przyczepnych butach a ja z F. powolutku zeszliśmy na dół. W drodze do auta znaleźliśmy super sopelki, które F. bardzo chętnie urywał i zbijał. Okazało się, że chyba nie daliśmy mu się nacieszyć sopelkami i odpowiednio pożegnać no i żal, że odjeżdżamy był bardzo bardzo duży. Potem B poszedł na narty, a F padł i spał 3 godziny. Po południu poszliśmy coś zjeść na miasto. Jestem zdegustowana knajpkami. Skóra B jest w okropnym stanie, a F nie chciał nawet nic skubnąć z naszego talerza. Dopiero wczoraj odkryłam, że w kawiarni hotelu Kryształ mają też dania obiadowe. Pierogi razowe z soczewicą i kotleciki jaglane z ratatoullie - wyśmienite. Zaletą kawiarni jest też kącik z zabawkami choć Franek bardzo przeżywał, że nie może wynieść BRUMA. A z gotowaniem przenieśliśmy się do kuchni naszej "willi".







Kolejnego dnia zaczęliśmy od wycieczki do Świątyni Wang. Byłam już tam kiedyś, ale najlepiej pamiętam to miejsce z puzzli, które dostałam kiedyś od mamy i ułożyłam chyba ze sto razy. Ciekawe co się z nimi stało? Bardzo klimatyczne miejsce. Piękne o każdej porze roku. Droga z parkingu była dość trudna. Pan parkingowy zapewniał, że z sankami bez problemu dotrzemy. Tylko F. nie do końca chciał na tych sankach jeździć. Woli je pchać, a pod tę górę się nie dało. Więc mama Franka APA, a tata sanki APA. Na płaskim F. dał się ze mną pociągnąć przez B, a na końcu gdy było z górki zjechał z tatą pod samą świątynię. W drodze powrotnej spróbowaliśmy zjechać w trójkę na sankach, ale z powodu braku hamowania zrezygnowałam i znów Franka APA, a tata sankami na krechę na Parking. W drodze powrotnej zahaczyliśmy o ptaszarnię: kaczki, strusie, pawie i inne ptactwo. F zachwycony. Tylko znów problem, że trzeba się z tymi ptaszkami pożegnać. Więc robiliśmy PA PA każdemu ptaszkowi z osobna i jakoś się udało. Po południe, tak samo jak dzień wcześniej: patrz wyżej.









Dzisiaj w poszukiwaniu koników wyruszyliśmy na polanę Jakuszycką. Z braku koni pojechaliśmy do Harachowa. Skocznia imponująca. Jechaliśmy z myślą zakupów, ale w sklepach nic ciekawego nie znaleźliśmy. Kiedyś tyle fajnych rzeczy się przywoziło, a teraz nic czego u nas nie ma. W drodze do domu, na parkingu nad wodospad Kamieńczyk znaleźliśmy wreszcie konia. Nakarmiliśmy jabłuszkami i F dał się namówić na przejażdżkę kuligiem. Było bardzo przyjemnie. Tylko niestety gardło mi trochę od wczoraj dokucza :( Leczę się swoim ulubionym remedium w postaci imbiru i jest o wiele lepiej.