niedziela, 5 stycznia 2014

A my jak zwykle w... Rewalu


Jak zwykle pełno emocji. W apartamencie, w którym się zatrzymaliśmy dzięki znajomościom (polecamy: www.mare-balticum.pl) chłopacy mieli kilka zadań "remontowych". Podczas przemeblowania i przenoszenia kanapy, B. walnął się w rękę. Nagle usiadł na kanapie i już widzę, że jakiś taki blady się robi. 
- Mdlejesz? - zapytałam, przyzwyczajona do schematu.
- Mdleję... mdleje..... - odpowiedział, po czym odpłynął i zanim głowa mu opadła zdążył jeszcze powiedzieć: - Zemdlałem. - Wzdrygnął się, wykonał coś w stylu odruchu moro i film mu się urwał. Wołam Kasię nr 1* i Łukasza. Nikt nie wierzy. Wszyscy myślą, że B. udaje. Jak w końcu Kasia nr 1 go dopadła, zaczęła policzkować, raz z jednej, raz z drugiej strony. Potem przejęła Bobo i ja weszłam do akcji: szarpię i tarmoszę, aż się w końcu B. obudził. Brzmi to śmiesznie, ale przez moment było stresująco. Ale tak już mają alergicy, którzy nie tolerują histaminy, która przy takich urazach się wyzwala.





Wcześniej poszliśmy na przystań rybacką po świeże ryby. Bezzębny, bardzo miły pan, który ogrzewał się przy małym piecyku węglowym, sprzedał nam trochę fląderek i na szczęście odebrał im życie jak również ładnie oczyścił, co oczywiście dodatkowo kosztowało. B. jak zwykle obskakiwał pana z aparatem, na co ten stwierdził, żeby nie fotografować bo go listem gończym szukają :-) A na obiad, smażone w warunkach domowych flądry na oliwie z oliwek, były wyśmienite.



Dziś znów poszliśmy po rybę. Spotkaliśmy naszego znajomego rybaka, który polecił przyjść później, ponieważ kutra jeszcze nie było. Opowiadał, że jutro połowu nie będzie bo sztorm idzie. Dziś też, zapowiadał się kiepski połów, a chętnych na plaży całkiem sporo. Stary rybak ochoczo sobie z nami-dziewczynami poflirtował, więc gdy wróciłyśmy kiedy kuter przybił już do brzegu, nasz zaprzyjaźniony rybak pobiegł zaklepać nam łososia - jednego z 3! Traktor podjechał i wyładowali dwie skrzynki, a w nich flądry, sandacze, dorsze i nasz... łosoś.  5-kilowa sztuka. Piękny okaz, jeszcze chwilę temu pływał w tej lodowatej toni. Po zważeniu, grzecznie poprosiłam, żeby panowie naszą rybkę choć trochę oprawili, więc zwinnym ruchem pozbawili ją wnętrzności, po czym zmieścili okrwawioną tuszę w mini reklamówkę, z której wystawała wcale nieuśmiechnięta głowa i ogon. Ryba postanowiła się jednak nie zmieścić w tym opakowaniu i prawie wyskoczyła Kasi nr 1 z rąk, która to złapała ją w locie. Następnie Kasia 2, patrząc na naszego trupka ze zgorszoną miną zapytała czy mamy zamiar obcinać tej rybie głowę w mieszkaniu, po czym zasugerowała: 
- Niech pan obetnie już tę głowę. 
Mało chętna do oporządzania ryb, mimo iż legendą jest, że kiedyś zabiła karpia waląc nim o pralkę. W każdym razie wróciliśmy z rybą. B. wysłaliśmy z F. na spacer i od razu z Kasią nr 1 rzuciłyśmy się za jej obrabianie. Obskrobałyśmy łuski, wycięłyśmy jelito, obcięłyśmy płetwy i poporcjowałyśmy. Pełna współpraca i skupienie. Jak takie dwie szczęśliwe rzeźniczki :) Nie wiem skąd u mnie takie zapędy pomimo mojego podejścia do zwierząt i ich niejedzenia. Nie jem kurczaka, ale uwielbiam go trybować. Wyszło nam 20 sporych porcji, częściowo do zjedzenia na miejscu, a częściowo do zabrania do domu.









Morze po sezonie ma magiczną atmosferę. Coraz bardziej podoba mi się ten klimat, a zwłaszcza to, że mamy tu tyle czasu dla siebie. Z nowości: Małemu Księciu z Alei Zakochanych dorobili różę, którą kiedyś urwał jakiś wandal. W zamian Książę stracił swój szalik. Chyba, że użyto ją z szalika. Ale raczej bardziej prawdopodobne jest, że szalik przywłaszczył sobie jakiś złomiarz. No, idealnie nie może przecież być. W końcu to Polska i równowaga musi zostać zachowana. A szkoda, bo zima idzie i szalik bardziej by mu się przydał niż ten piękny, choć niepraktyczny kwiat. Moja idealistyczno-naiwna natura podpowiada mi, że może nad szalikiem przebiegają prace konserwatorskie i przerabiają szalik na cieplejszy.





 * kolejność Kaś liczona według przybycia do Rewala