piątek, 18 stycznia 2013

Barcelona + wspomnienia kulinarne

Dziś dzień zaczął się pechowo. Inni lokatorzy zostawili w szafce kubek pełen jakiegoś soku, którego klejąca zawartość wylała się na mnie podczas wyciągania tego kubka z szafki. Potem okazało się, że ukradziono nam pomidora z lodówki. Taki początek dnia... 
Na mieście cieplej niż wczoraj, ale niestety kropił deszcz. Najpierw metrem pojechaliśmy do kolejki (podobnej jak na Gubałówce), która zabrała nas do kolejki linowej prowadzącej na wzgórze Montjuic. Panorama miasta dość zamglona, ale strzelista Sagrada wyróżniała się wśród masy zwykłych budynków. 
Po kawie przyszła pora na spacer po parku Guell. Choć rozpadało się bardziej i zszarzało, park nie stracił na uroku. Papugi latały wśród palm, a powietrze wilgotne od deszczu przypominało mi zapachem wiosenny kapuśniaczek.
Po obiedzie w bufecie, w którym je się do woli, ociężali poszliśmy na mszę. Niestety okazało się, że msza jest w podziemnej kaplicy, więc wnętrza bazyliki tym razem nie udało nam się zobaczyć. A szkoda. Gdybyśmy wiedzieli to byśmy poszli w godzinach zwiedzania - nie chcieliśmy sknerzyć, tylko przechytrzyć ten system. W Palmie na Majorce w ten sposób zaoszczędziliśmy, nie tracąc przy tym podziwiania wnętrza katedry. A tu się okazało, że to jednak barcelońska polityka turystyczna nas przechytrzyła...






























Podczas całego wyjazdu spełniliśmy nasze zachcianki kulinarne: sosy mojo rojo i mojo verde, ziemniaki gotowane w dużej ilości soli morskiej (papas arrugadas), pyszny świeży tuńczyk i strzępiel, papas bravas, paella, a na desery flan, lody, koktajle owocowe, i churros - takie długie pączki, nazywane przez nas "szczuros", które macza się w gorącej czekoladzie. W końcu z Łukaszem eksperymentalnie zjedliśmy je umaczane w ketchupie, co wywołało wielki niesmak u Kasi :)