poniedziałek, 14 stycznia 2013

Kaktusy


Dziś zaczęliśmy od lenistwa i po pysznym śniadaniu na tarasie wylegiwaliśmy się na plaży. Wybraliśmy się na taką z naturalną osłoną od wiatru w postaci klifu ze skał wulkanicznych, wewnątrz którego zgromadził się czysty i delikatny piasek. O tej porze roku plaże są prawie puste, co zdecydowanie dodaje uroku poddawania się tej błogiej czynności. Pomimo prawie zupełnego braku towarzystwa trafił się jakiś dziwny Angol, który miał problem z odpaleniem papierosa z powodu zbyt silnego wiatru znad oceanu. Przeklinał, chodził po plaży prosząc o zapalniczkę,  zrezygnowany po chwili stwierdził że nikt w promieniu 200m nie pali i nie wspomoże go narzędziem niezbędnym do kontynuowania nałogu. Na szczęście towarzysz naszej wycieczki wyciągnął pomocną dłoń inżyniera i pomógł odpalić nieszczęśnikowi upragnionego szluga. Jak niewiele trzeba żeby zrobić komuś przyjemność - Angol był zachwycony. Niestety dobry uczynek nie przełożył się bezpośrednio dobrą energią na naszą paczkę - Kasia doznała lekkiego poparzenia skóry na szyi... Pomimo stosowania kremu z filtrem.




Po obiedzie, który dziś sami przyrządziliśmy w naszym apartamencie, pojechaliśmy na drugi koniec wyspy, całe 30 km, do ogrodu kaktusowego pełnego roślin o kosmicznych kształtach. Łukasz próbował zgarnąć łup w postaci owocu opuncji, a ponieważ koniecznie chciał go wcisnąć do kieszeni pokul się jego kolcami. Dla ochłody wypiliśmy koktajl ananasowo-bananowo-kokosowy, którego nawet poszkodowany spróbował, a nie jest amatorem tego białego orzecha. 
Następnie po drodze zobaczyliśmy pomnik na cześć płodności C. Manrique. A na samym końcu przeszliśmy się po uliczkach Porto del Carmen, gdzie zjedliśmy kolację w całkiem eleganckiej knajpie... Do rachunku dostaliśmy po kieliszku karmelowego likieru Artemis, który miał na prawdę piękny zapach. Podobno był też smaczny, ale najlepiej wie to Łukasz bo skapnęły mu się aż 3 kieliszki... 



 











 

 








 





W tej knajpie jadł Makłowicz w jednym ze swoich programów.








3 komentarze:

  1. Tata przeprowadził wnikliwą analizę zdjęć i stwierdził, że prawie jak na naszym parapecie;-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale zrobiło się cieplutko... Słoneczko grzeje głowy, ziemia zmarznięte stopy. Z głębin tryska woda, bucha ogień, dania z grilla wulkanicznego, a nad wszystkim góruje postać zadowolonego diabełka... Kojarzy się trochę jednoznacznie ;) Dziewczyny nie muszą się bać. Pokutę odbyły w Ogrodzie Kaktusów na "tronie teściowej".
    Pozdrawiam.
    Marzena

    OdpowiedzUsuń
  3. Z zapartym tchem oglądam kolejne etapy Waszej podróży i stwierdzam po raz kolejny, że oczywiście Wam zazdroszczę obcowania z tymi pięknymi miejscami, ale używajcie ile się da, bo tu u nas na plaży to raczej nie poleżycie, a i tak piękny ogród kaktusowy się nie zdarzy. Zachwyciła mnie bardzo geologiczna strona wyspy, od razu zainspirowany tymi obrazami zacząłem zgłębiać informacje na ten temat:) I to nie tylko podróże własne kształcą, ale także podróże znajomych:D Pozdrawiam / S.

    OdpowiedzUsuń