piątek, 31 sierpnia 2012

Kochi - największe miasto Kerali, nasz punkt wypadowy

Należy chyba zacząć od tego, że Kerala zrobiła na nas najbardziej pozytywne wrażenie wśród miejsc które widzieliśmy w Indiach. Nie ma tutaj tak zapierających dech w piersiach zabytków architektury jak Taj Mahal, nie daje kontrowersyjnych lub pełnych emocji wrażeń jak widok na Ganges - jest zupełnie inna. Kerala jest miejscem, gdzie można poczuć się jak w domu. Jest spokojnie, cicho. Dźwięki riszks i klaksonów są tutaj zagłuszane przez różnego rodzaju odgłosy natury - czy to śpiew papug, czy rechot żab. Podobnie jak z dźwiękami, krajobraz jest również zdominowany przez naturę. Do tego należy zaznaczyć że wszyscy napotkani ludzie są bardzo mili i pomocni, a nie nachalni. Stan ten jest wyraźnie bogatszy, być może przez co lepiej rozumie potrzeby turystów: są tutaj kawiarnie przypominające trochę nawet te europejskie, są restauracje Włoskie czy Tybetańskie (o tym Asia napisze w innym poście). Mieszka tu z resztą wielu uchodźców z Tybetu - znaleźli tutaj naprawdę piękne i spokojne miejsce do życia. Jesteśmy oczarowani tym otoczeniem, już niebawem ruszamy w głąb lądu,  jednak pozostaniemy jeszcze kilka dni w granicach Kerali. Mamy nadzieję, że będzie równie bajecznie.

Kerala to także miejsce różnych kultur i religii. Na poniższej fotografii katolickie święcenie fundamentów sąsiada naszego hotelu.
 Zalewanie fundamentu, to poza pracą również świętowanie.
 Przy drodze cmentarzysko pojazdów.
 Chińskie sieci  rybackie, z których słynie ten rejon.
 Bezpośrednio przy sieciach można nabyć świeże ryby i owoce morza.
 Wbrew pozorom, ten system naprawdę działa, za każdym razem rybacy wyjmują z wody świeży towar.



 Długo oczekiwana plaża. O tej porze roku przez nikogo nie używana.
 Woda w oceanie jest powiedzmy orzeźwiająca.

Holenderski cmentarz.
 Kościół katolicki -  pamiątka po Portugalczykach. Wewnątrz grób Vasco Da Gamy.
 Na ulicy, za dosłownie kilka groszy, można napić się świeżej wody kokosowej.
 Oczywiście prosto z kokosa.
 Na koniec pan rozłupuje kokosa, a z jego skóry sprawnym ruchem robi ekologiczną łyżkę.
 Przymiarka koszuli - zdjęcie zamiast lustra.
 Na chwilę pokazało się niebieskie niebo.
 W Kochi jest wiele sklepów ze wspaniałymi starociami.
 Niestety wszystkie towary kosztują fortunę...
 Sprzedawcy są przygotowani na bogatych, europejskich gości. 
Po powitaniu zaraz podają cenę wysyłki kontenera do rodzimego kraju klienta.
 Na drzewach o tej porze jest pełno bananów, kokosów i innych ciekawych owoców.
 Taką oto roślinę mamy w mieszkaniu, jednak ciut mniejszą.




W konkursie na "dźwięki zza okna" wygrywa Uliszka. 
Dziś właścicielka hotelu gdzie się zatrzymaliśmy, wyjaśniła że w nocy żaby modlą się o deszcz, stąd ten hałas. Sądząc po głośności generowanego przez nie hałasu, muszą to być niezwykle olbrzymie żaby. Poniżej jeszcze jedno nagranie, tym razem telefonem, w lepszej jakości i w stereo :) Dźwięki te tworzą istną muzykę relaksacyjną...


czwartek, 30 sierpnia 2012

Rozlewiska Kerali, dzień 13 naszej wyprawy

Dziś byliśmy na wycieczce po rozlewiskach Kerali. W całym Kochi wiszą bilbordy firmy organizującej takie wycieczki, zaproponowali nam ją właściciele hotelu w rozsądnej cenie, więc nie szukaliśmy więcej i się zdecydowaliśmy na prawie siedmio - godzinny rejs klasyczną łodzią Keralską, wykonaną z miejscowego drewna, sznura z włókna kokosowego i plecionki z liści palmy. Wszystko ładnie pięknie, tylko że zapomnieli w owej łodzi zamontować napędu, przez co jedynym sposobem jej napędzania były ludzkie mięśnie. Na łajbie zmieściło się około 20 turystów i miejscowy tubylec, a całość rozpędzało dwój wątłych panów, używając do tego długich kijów bambusowych, którymi to odpychali nas od dna. Maksymalna prędkość jaką rozwijaliśmy była tak oszałamiająca, że już po chwili jeden z turystów wczuł się w rolę, zabawiając pozostałych uczestników głośnym i głębokim chrapaniem.
Początkowo pogoda dopisywała podziwianiu widoków. Naturalnie o tej porze roku nie ma co liczyć na piękne słońce i błękitne niebo, ale było naprawdę miło. O 13, gdy zeszliśmy na ląd w celu konsumpcji obiadu, nadszedł potężny, monsunowy deszcz. Całe szczęście, że łódź miała dach... Miało to oczywiście również swój urok - Anglicy poczuli się prawie jak w domu, tyle że było im ciut za ciepło :)
Trafiliśmy też na pociesznego przewodnika, który w sposób bardzo miły i zabawny przekazywał nam wszelkie ciekawe informacje.
Teraz nadszedł u nas już wieczór, więc kończymy tę opowieść bo przyszła pora kolacji.
Pozdrawiamy!

W związku z bardzo ciepłym przyjęciem naszych poprzednich filmów, zmotywowaliśmy się i Asia zmontowała kolejne cudo:

Tradycyjnie - fotografie:


 Oto napęd łodzi.




 "Fabryka" przerabiająca muszelki na czyste chemicznie wapno.
 A to B i pan sternik.


 Dach naszej łajby wzbudzał moje wątpliwości, ale okazało się że nie przeciekał.

 Co jakiś czas wciśnięte w krajobraz jest jakieś domostwo.

 Taki oto obiad, podany na liściu bananowca, czekał na nas na jednej z wysp podczas wycieczki.
 No i deszcz monsunowy - naprawdę intensywny.






P.S. Zza okna dochodzą nas bardzo różne dźwięki. Najczęściej jednak koncertuje takie oto stworzenie..... jakieś pomysły co to może być? Ja obstawiam żabę, ale jest to mało prawdopodobne ponieważ musiałaby być wielkości małej świni. 

środa, 29 sierpnia 2012

Kathakali

Kathakali to tradycyjny teatr Keralski. Oryginalnie trwał przynajmniej 6 godzin, lecz na szczęście dla turystów jest wersja skrócona. Przed przedstawieniem aktorzy wykonują makijaż z naturalnych farb. Na początku jest prezentacja i wytłumaczenie różnych mudr-gestów oraz emocji. Potem odbył się show. Fajnie się oglądało, ale gdyby trwało to dłużej to mogłoby być trochę monotonne. Tak w skrócie: przedstawienie opowiadało historię Nakrathundy, która wyrusza do nieba by zdobyć dla Naraki boskie piękności. W drodze powrotnej napotyka Jayanthana i zapomina o swoim zadaniu - zakochuje się w pięknym młodzieńcu. On jednak opiera się jej zalotom i w końcu odpycha ją i obcina jej uszy, oczy i piersi. czyli morał taki: nie warto być nachalną babą :)













A dodatkowo, filmik z opisanego wcześniej już Aarti, które widzieliśmy w Waranasi: