wtorek, 11 września 2012

Pokhara, podniebne przygody, dzień 25

Pierwotnie w planie naszego wyjazdu Pokhara się nie znalazła. Na Nepal mieliśmy przeznaczonych około 9 dni i sądziłam, że miejsce to jest zbyt daleko położone od naszej bazy wypadowej, jaką miało stanowić Katmandu. Jednak zaradny pan z biura podróży  namówił nas na Pokharę, wyszukując tani bilet lotniczy z tego miejsca do Kathmandu.
W mieście tym nie znajduje się zbyt wiele zabytków czy starych uliczek, ale za to rozciąga się tu wyjątkowo piękny krajobraz - czyste jezioro położone wśród wysokich gór.
Aktywny dzień zaczęliśmy o 4 nad ranem, aby pojechać wysoko w góry podziwiać wschód słońca nad Himalajami z nadzieją, że uda nam się wypatrzeć chociaż jeden ośnieżony szczyt. Niestety nadal trwa pora monsunowa, a ciągłe deszcze i gęste chmury czynią to praktycznie niewykonalnym. Nie miałam wielkich złudzeń, że zobaczę piękną panoramę Himalajów, jednak moja natura, która ciągle mówi mi że wszystko jest możliwe podpowiadała mi: a może jednak... Niestety życie to nie bajka i moja wizja hollywoodzkiego wschodu słońca rozświetlającego powoli dolinę ciepłym światłem, docierającym stopniowo do łańcucha górskiego Annapurny nie sprawdziła się :(  Może był to znak, że jest tu po co wracać. Zamiast widoku na Dach Świata, z góry zaliczyliśmy panoramę doliny, gdzie ulokowana jest Pokhara, nad brzegiem jeziora Fewa.
Po śniadaniu i krótkiej drzemce, wsiedliśmy na pakę indyjskiej terenówki, żeby dynamicznie wjechać po wyboistej drodze wyłożonej kamieniami na szczyt pewnej, dość wysokiej 'górki'. Następnie ubrano nas w uprząż i....
....polecieliśmy paralotnią nad doliną :) Było to na prawdę niesamowite doświadczenie, bardzo relaksujące i miłe. Można tylko wróblom pozazdrościć. Powietrze jest ciepłe, wiatr delikatny, a lot bardzo płynny :). Jedynie trochę niepewnie można się czuć przy starcie, gdy instruktor każe biec w kierunku urwiska, aż się grunt pod nogami nie skończy :) Widoki z lotu ptaka nadrobiły stratę niemożności wcześniejszego podziwiania Himalajów chyba z nawiązką. Wrażenie jest doprawdy niesamowite - czując wiatr we włosach, kontakt z naturą niezmącony dźwiękami żadnej maszynerii, można poczuć tą wolność którą czują ptaki...
Po obiedzie, w "budzie" z daniami kuchni tybetańskiej, na który zjedliśmy znowu momo, tyle że tym razem w wersji smażonej, pojechaliśmy na wycieczkę objazdową po okolicy. 
Ponieważ, jak już wcześniej pisałam, nie ma tu żadnych ciekawych zabytków, to z atrakcji, które zaplanowano w pakiecie zwiedzania okolicy pokazano nam tylko dwa punkty, które wydają się warte wspomnienia. Mam wrażenie, że nazwanie reszty punktów atrakcjami to trochę za mocno powiedziane...
Bardzo efektowny okazał się wodospad Devis Fall, który wyjątkowo okazale prezentuje się podczas pory deszczowej, i z wielkim impetem wpada do jaskini, której w chwili obecnej z powodu zalania nie da się zwiedzać. 
Następnie popłynęliśmy na rejs łódką po jeziorze Fewa, przypominającym nieco macedoński Ochryd. Po drodze wystąpiliśmy na wysepkę z malutką świątynią. 
Podsumowując dzień: spędziliśmy go na lądzie, na górze z tarasem widokowym, pod ziemią w świątyni znajdującej się w jaskini, w powietrzu na paralotni i na wodzie w łódce. Dość duża różnorodność jak na jeden dzień :) Na koniec momo (jedyny stały element w naszym obecnym życiu) i do hotelu zbierać siły na dalsze wyczyny. Jest dopiero 18, a jest już ciemno. Zachód słońca przypada dość wcześnie, a z powodu ciągłych przerw w dostawie prądu okolica pogrąża się w mroku, oświetlonym gdzieniegdzie świeczkami lub małymi lampkami zasilanymi prądem z awaryjnych akumulatorów. To niesamowite, ale już się nawet przyzwyczaiłam, że prąd nie jest tutaj standardem. Na ścianie jest rozpiska w jaki dzień o której można się spodziewać energii w gniazdkach.  Nam też powoli energia się kończy. Takie ciągłe przemieszczanie się bez stałego dachu nad głową jest wyczerpujące. Na szczęście jest tu tak sympatycznie, że mimo tego chce nam się dalej poznawać okolicę.

Przygotowania do lotu

Łapiemy wiatr i w drogę
  Za moment i my tak będziemy sobie latać
 Asia już po starcie
 Było całkiem wysoko
 No i ja po starcie - jak widać bardzo zadowolony :)
 Przez chwilę lecieliśmy sobie obok siebie
 Niesamowita perpektywa
 Można poczuć się jak ptak
 Dobrze, że zasznurowałem buty
 Poletka ryżowe
 Obniżamy lot
 I celujemy w miejsce lądowania
 Dzieci za drobną opłatą zbierają sprzęt i składają spadochrony
 Znów na ziemi
 Jedno z nielicznych wspólnych zdjęć

 "Atrakcja" turystyczna - wodospad wpada do jaskini
 Obóz Tybetańskich uchodźców i ich praca
 Wyrób dywanów
 Było w powietrzu, było na ziemi, więc teraz na wodzie
 No i ja też :)
Autoportret
 Świątynia na wyspie


11 komentarzy:

  1. Działa:) Dzięki Błażeju:) A na tej paralotni to tak w pojedynkę? JUż sobie wyobrażam siebie jak biegnę aż skończy się grunt pod nogami... to musi być niesamowite przeżycie..:D /żona Ernesta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się że działa i że będziesz znów nam pisać komentarze :)

      Niestety w pojedynkę nie pozwalają amatorom latać - trzeba z instruktorem. W zasadzie nie trzeba nic wiedzieć, wystarczy biec przy starcie, a potem grzecznie sobie siedzieć i nie robić nic głupiego :) Fajne jest wrażenie jak biegnie się w kierunku przepaści, a spadochron daje coraz większy opór by w końcu wzbić się w powietrze...

      /B

      Usuń
  2. "Może był to znak, że jest tu po co wracać." - fajnie, że tak to zinterpretowałaś:-)

    Nie dziwię się, że energia się wyczerpuje, ale z drugiej strony, po takich doznaniach, emocjach i adrenalinie jak tu wrócić do codziennego kieratu...

    OdpowiedzUsuń
  3. Zarzuciliście nas barwnymi opowieściami i opisami widoków nepalskich i powiem szczerze, że Asia ma wielki dar do pisania...myślę, że to w genach po swojej Mamie:) Opisy bardzo mnie zachwycają, w sumie wcale nie potrzeba zdjęć...jako amator gratuluję lekkości słowa pisanego:) Podejrzewam, że jakbyście zostali jeszcze z miesiąc powstała by jakieś dzienniki z podróży...chociaż to wcale nie głupi pomysł:) Wszystkie zapiski na blogu zrzucić na papier opatrzyć zdjęciami i relacja z podróży gotowa:) Oczywiście niezbędnym elementem tej książki powinny być soczyste komentarze "czytaczy" bloga:) Dzięki opisowi przeniosłem się nad tą dolinę i latałem z Wami...pięknie:) Pozdrawiam /S/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo. Bardzo dziękuję za miłe słowa. Zawsze miałam wrażenie, że z pisaniem u mnie to jak ze słoniem, który próbuje stanąć na głowie w składzie porcelany. Nieważne jak się stara i tak mu to zgrabnie nie wyjdzie.
      Jednak łatwiej jest jak się pisze o czymś co się lubi no i oczywiście dla wiernych czytelników:) Poza tym, praktyka czyni mistrza i im dłużej mamy tego bloga tym łatwiej przelać chaotyczny misz-masz z głowy na "papier". A tak już na koniec muszę przyznac, że wyprawa jest niesamowita, ale właśnie możliwość dzielenia się naszymi przeżyciami z najbliższymi, powoduje, że sprawia nam to jeszcze większą frajdę.

      Usuń
  4. Szaleńcy Boży:-) I za to Was lubię... a widoki zapierają dech w piersiach...ehhh...

    OdpowiedzUsuń
  5. łoooooooooooooooo -ciekawe jak wam puls podskoczył:) bo od samego oglądania zdjęć już nieźle przyspiesza!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widoki niesamowite, od ich podziwiania puls może troszkę podskoczyć. Jeśli chodzi o sam lot - pełen relaks, pełen spokój. Przyjemniej nawet może szybowcu :-)
      Pozdrawiam,
      /B

      Usuń
  6. 8, 11, 13 bardzo fajne;) Ze stopami robi wrażenie. Miło pooglądać bo pewnie bym się nie zdecydował, znając samego siebie.

    p.s.
    Głowa z 6-tki to już na stałe Ci taka zostanie? :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paralotnia luzik - może nawet udałoby mi się Ciebie namówić :)
      Widoki były tak niesamowite, że ciężko było tam zrobić złe zdjęcie - nawet nie wiesz jaki problem miałem żeby wybrać zaledwie kilka z nich, żeby umieścić na bloga.
      A twarz wróciła do normalnej formy dopiero podczas snu :D
      /B

      Usuń
  7. Witamy,
    obejrzeliśmy Wasze ostatnie zdjęcia, jesteśmy pod wrażeniem lotu lotniami i wycieczki do dzikiej dżungli (Błażej, nie przejmuj się pijawkami, w końcu upuszczanie krwi to stara metoda leczenia różnych dolegliwości, wyjdzie Ci to na zdrowie. Dobrze, że Cię tygrys nie ugryzł). Wakacje już Wam się kończą, ale może to dobrze, bo wszyscy się za Wami stęsknili. Życzymy bezproblemowego powrotu do domu i obszerną relację z podróży już na miejscu.
    Marzena, Waldek, Filip i Ola

    OdpowiedzUsuń