czwartek, 28 stycznia 2016

El wulkan

Być na Teneryfie i nie zobaczyć wulkanu nie przystoi. W końcu jest to najwyższy szczyt Hiszpanii. Autem dojeżdża się do 2500 m.n.p.m., czyli tyle co Rysy. Krajobraz po drodze wygląda jak na jakiejś odludnej planecie. Potem kolejką linową na górę, na prawie 4 000 metrów. Gdyby tak się dało na Mount Everest podjechać połowę drogi :) Żeby dojść do krateru trzeba mieć specjalne pozwolenie, którego nie załatwialiśmy, bo sądziliśmy, że o tej porze roku będzie tam śnieg i z Frankiem nie damy rady. Okazało się, że pogoda całkiem znośna, a śniegu brak. Samemu bez problemu byśmy tam dotarli. Zdziwiło nas, że nasze organizmy odczuły tę wysokość. Powietrze jakieś oszukane było, rozrzedzili i trudno się oddychało. Franek w jedną stronę szlaku widokowego ochoczo tuptał, ale w drodze powrotnej już u mamy na APA. Nie podobało mu się zbytnio i marudził. Nie dziwię mu się, powietrze przyprawiało o lekki zawrót głowy. To już przedostatnia atrakcja, którą zaplanowaliśmy. W piątek czeka nas jeszcze wizyta w Loro Parku. Resztę czasu plażujemy. Znaleźliśmy blisko plażę na której campinguja hippisi. Fajny klimat. Zdjęcia dodamy jak się będzie dało. Narazie blogger nam bardzo to utrudnia.




















3 komentarze:

  1. Zdjęcia cudne. Dla mnie szczególnie: 2!,5,6,14,17.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jak się wyświetlają? U nas są kwadratowe i dysproporcjonalne...

      Usuń
  2. Albo u nas coś nie działa, albo ten komentarz nie ma treści :)

    OdpowiedzUsuń