Wbrew naszym obawom, a obawialiśmy się że Waranasi będzie najtrudniejszym miejscem do poradzenia sobie, okazało się, że jest to narazie najbardziej cywilizowane miasto. Z rikszy widzieliśmy nawet jeden normalny sklep :) Zwiedzieliśmy bardzo klimatyczną świątynię Shivy, w której roznosiła się muzyka. Potem z pokładu łódki byliśmy świadkami rytuału Aarti - czegoś w rodzaju mszy nad brzegiem Gangesu.
Wyglada na to, że w Waranasi nie ma żadnych norm emisji spalin i cieszko tu oddychać.
Na razie z Indiamii kojarzy nam się jedno słowo, nie jest to brud, tylko potworny, wszechobecny hałas. Dźwięki klaksonów, dzwonki riksz, rytualne dzwony, śpiewy kobiet w pociagu, dźwięki wołów, małp i innych stworów. W Agrze za oknem mieliśmy męcząca kozę, ale to akurat było bardzo urocze. Nie ma tu prawie w ogle ciszy. No może właśnie w tym momencie jesteśmy blisko. Czekamy ja kolację w knajpce z widokiem na Ganges nocą i słychać tylko cykady i indyjska operę mydlaną, ktorą ogląda kucharz zamiast kucharzyć.
P.S. Na suficie mozaikę tworzą gekony - mamy nadzieję, że żaden nie wpadnie nam do curry.
Pozdrawiamy A&B współautorzy tego posta.
No i właśnie dotarliśmy do hotelu co się okazało dość trudne. Po tym jak ponad godzinę czekaliśmy na kolację a potem na wydanie reszty w mieście się zciemniło. Rikszarze sami nie wiedzą gdzie jadą i nas wywiezli w inne miejsce. Trzeba tu dodać, że Waranasi układem drog przypomina labirynt dla myszy laboratoryjnych. Więc chodzilismy, szukaliśmy i w końcu po interwencji wielu Hindusów (każdy, nieważne gdzie bylismy kazał iść prosto i skręcić w lewo) dotarliśmy. Nie obyło się bez wdepnięcia w kupę świętej krowy. Mam nadzieje, że przyniesie to więcej szczęścia niż nieszczęścia.
Zdjęć na razie nie ma, ale może niedługo będzie trochę czasu żeby sie tym tematem zająć.
Goodnight
poproszę jednego oryginalnego gekona, już nie będzie komórka w aucie mi spadać :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że jesteście cali i zdrowi, a przede wszystkim, że nadal, pomimo zmęczenia, cieszycie się tymi Indiami - przynajmniej mam takie wrażenie.
OdpowiedzUsuńPodobne wrażenie, pewnie nieporównywalnie słabsze, odniosłam w Kairze. Tam czułam się wręcz "oblepiona" przez ludzi, dźwięki i różne inne bodźce, przed którymi nie można się było schronić.
Myślę, że poziom tolerancji na hałas i wszechobecność innych ludzi jest m.in. kwestią "treningu". Pamiętam czasy, tak, tak, moje dzieci;-) kiedy dzień w dzień do szkoły dojeżdżałam pociągami tak zatłoczonymi, że dosłownie stałam na jednej nodze. Pamiętam swoją podróż z c. Violettą w pociągu relacji Szczecin - Przemyśl: my dwie, nasze wielkie plecaki, jakiś przypadkowy chłopak, a wszystko to w ubikacji przez kilka kolejnych godzin. Pamiętam też tzw. powojenne wspólne mieszkanie pradziadków: dwie dwu- i trzypokoleniowe rodziny, a każda na dwóch pokojach i wspólnej łazience i kuchni. Da się przetrwać, ale i tak we współczesnej wersji Deklaracji praw człowieka i obywatela powinien być zapis o prawie każdego człowieka do własnej przestrzeni;-)
Witam Was:) Mam nadzieję, że przed Wami kolejny dzień pełen pięknych i niezapomnianych miłych wrażeń, czego Wam z całego serca życzę:) Patrząc pod kątem stylistyki bloga sądzę, że nie zawsze muszą być zdjęcia...Wasze opisy pobudzają naszą wyobraźnię, a myślę że więcej radości będzie z oglądania zdjęć po Waszym powrocie razem z Wami, a bezcenne będą zdjęcia opatrzone Waszym komentarzem "na żywo":) Trochę zdjęć nie zaszkodzi, żeby pobudzić nasze zmysły, a delektować się zdjęciami będziemy wspólnie w Polsce:) I tak cieszę się niezmiernie, że mogę śledzić choć w małej części ścieżki Waszej podróży do Indii. Pozdrawiam, Sławek
OdpowiedzUsuńW przeciągu ostatnich kilku dni tyle się dzieje, że nie mamy czasu na pisanie na blogu czy odpisywanie na komentarze, nie mówiąc już o włączaniu komputera i obróbce zdjęć... W każdym razie dotarliśmy przed momentem do zaskakująco ładnego hotelu w Jaipurze,szybki prysznic i na miasto.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
/B
Dzięki za informacje:-)))
OdpowiedzUsuń