Bardzo chciałam zobaczyć mur Hadriana od kiedy na studiach na zajęciach z historii UK o nim usłyszałam (w ogóle bardzo żałuję, że mam taką beznadziejną pamięć. Na studiach same 5, 4 a teraz nic z historii nie pamiętam - a przydałoby się). No i zobaczyłam. Mur bardzo kamienny, długi i bardzo "murny"- brzmi nudno, ale bardzo ładnie. No i rzymskie forty też ciekawe - cały czas coś odkopują, a najwięcej butów/sandałów.
Choć potwora z Loch Ness nie widzieliśmy, to jakąś nutkę nadziei miałam, że wystawi chociaż czubek ogona. Za to mnóstwo tu takich małych żrących insektów (midges po ang). Może potwór to biliony tych robaczków działających wspólnie. Gdy potwór chce się przewietrzyć to się rozpada na nie i idzie polatać, a jak nikt nie widzi to skleja się w całość i buszuje pod wodą :)
Następnie przyszła pora na stolicę Szkocji - Edynburg. Może dlatego, że się obydwoje źle czuliśmy i na dodatek Franek wstał lewą nogą i też nic mu się nie podobało, a może dlatego, że byliśmy wcześniej w Londynie, Paryżu itp., to Edynburg nie zrobił na nas wrażenia. To bardzo subiektywna opinia, pewnie krzywdząca, ale czegoś nam zabrakło.
I numer dwa to, HMY Britannia (Her Majesty's Yacht! !!!). Dowiedzieliśmy sie o tym od Madeleine, którą zabrała tam na urodziny jej córka (jednak nocowanie u ludzi - tubylców - trochę nam pomysłów przyniosło). Postanowiliśmy też zobaczyć i warto było. Mieliśmy pełen dostęp do statku, którym królowa i jej zaproszeni goście opływali świat. Najbardziej podobał mi sie opis pewnego elementu statku, który dodali, żeby nie podwiewało spódniczek i kiltów arystokracji gdy machali za statku na do widzenia :)
Przez przypadek, lub raczej z polecenia naszej Pani gospodarz (o niej w innym poście napiszemy), u której nocowaliśmy po zwiedzaniu Edynburga, trafiliśmy do małej kapliczki w Rosslyn. Jak się okazało później, kręcili tam Kod da Vinci. Było to jedno z najładniejszych miejsc, które widziałam podczas naszej wycieczki (pierwsza to most kolejowy w Edynburgu).
A więc gdy się wchodzi za mur, za którym znajduje sie kapliczkę, wokół budynku roznosił się gęsta chmura dymu kadzidła. Wycieczka amerykańska zaczęła szeptać, że marihuanę ktoś pali, ale B. nie był lepszy bo wszedł, zaciągnął dymu w nozdrza i skomentował: chyba liście palą. Bardzo śliczne i urokliwe miejsce. Franek oczywiście zajął się zabawą kamyczkami. Śmiejemy się, że gdyby go pierwszego dnia zostawić na plaży przy Seven Sisters i wrócić po 2 tygodniach to by się pewnie nie pokapował, bo by się cały czas kamieniami bawił :)
Most - wow, kapliczka - wow, ale najbardziej wow są te krajobrazy.... po prostu BAJKA, tylko nie wiem jeszcze o czym:-)
OdpowiedzUsuńWydaje się, że Franek bardzo urósł. Już nie możemy się wszyscy doczekać:-)