Koło naszego mieszkanka jest
wiele plantacji bananów. Przejazdem postanowiliśmy na jedną zajrzeć. Dziś trochę gorsza pogoda (22 stopnie i lekkie zachmurzenie: ), więc dobrze się złożyło. Mieliśmy
chyba szczęście bo godziny otwarcia są między 10 a 13, trzy razy w tygodniu. Na
wstępie wisi wielki znak o guided tours (wycieczka z przewodnikiem), ale kilka
kroków dalej wisiała poprawka: SELF-guided tour is the best, czyli w wolnym
tłumaczeniu zapłać i sam przeczytaj opis na wyblakłych kartkach. Bardzo miły
klimat jest na takiej fermie. Oprócz bananów rosły tam awokado, mango i papaje.
Na końcu "ścieżki spacerowej" znajdowała się szopa na narzędzia i
zarazem - sklepik z delikatesami, w której kupiliśmy moho de platanas i
dostaliśmy worek bananów. Franek nie chce ich jeść i burzy się gdy my je jemy,
bo twierdzi, że musimy je zabrać do małp do Loro Parku. Musiałam się też opalić,
bo pan "plantator bananów" wziął mnie za hiszpankę. Niestety mój
Espaniol mnie zdradził. Zdjęcia mamy, ale blogger uparcie nie chce ich dodać.
Będziemy próbować. A na razie ADIOS AMIGOS!
Jestem z pokolenia, które ciągle niedowierza, że banany i inne takie dziwne owoce rosną na drzewach
OdpowiedzUsuńA avocado rosną jak gruszki :)
OdpowiedzUsuń