W
ciągu tych kilku dni mieliśmy dwa podejścia do zobaczenia ruin pewnego pałacu w
Dreżewie. B. natrafił na niego szukając jakichś ciekawych atrakcji w okolicy. Gdy
w końcu dotarliśmy na miejsce, zza murów i drzew wyłoniły się fragmenty bardzo
imponującej budowli. Koło bramy wejściowej skutecznie odstraszały wszechobecne
napisy TEREN PRYWATNY. Widać było, że
nikt nie życzy sobie zwiedzających. W związku z tym podjechaliśmy od bocznej
strony i tam po przejściu przez mały gąszcz, dotarliśmy do wielkiej przeszkody, obalonego
drzewa, na którym oczywiście też widniał napis WSTĘP WZBRONIONY i TEREN
PRYWATNY. W związku z tym udało nam się zobaczyć pałac tylko z daleka i
bardzo pobieżnie. Ogólnie mroczna okolica nie zachęcała do włamywania się na
teren tego miejsca. Czuć było w powietrzu, że bez problemu znalazłby się ktoś
kto pogoniłby nas z widłami lub dubeltówką. Zdecydowaliśmy, że wracamy do mieszkania.
Wieczorem, poczytaliśmy historię tego miejsca i po tym czego się dowiedzieliśmy jeszcze bardziej mieliśmy ochotę tam wrócić.
Informacje dla ciekawych:
Dreżewo
znajduje się ok. 4 km od Trzęsacza. Jedzie się przez las po niezbyt równych
płytach. W parku rozbudowanym przez Boninów rosną jadalne kasztany. O
złośliwej Hiszpance, duchu z Dreżewa, wspominano już przed wojną. Dwór, w
którym miała się ukazywać, ukryty jest w gęstwinie przybrzeżnych lasów. Dama
z pałacu, jak mówi legenda, nie toleruje obcych. Straszy tu Girona Eleonora
de Val Florida. Skąd się wzięła Hiszpanka na pomorskim gruncie?
Dane
historyczne
Miejscowość
od XII wieku była własnością rodu von Karnitz. W 1740 r. zmarł pełnoletni
właściciel, którego spadkobierca, Adolf Karl von Karnitz był niepełnoletni.
Opiekę przejął nad dzieckiem radca kamery von Woedtke. On to pozbył się
rodowej własności von Karnitzów. Kupił je rotmistrz von Schmeling, który
szybko pozbył się majątku na rzecz wdowy po kołobrzeskim kupcu Beckerze.
Później przeszły we władanie jej córki, żony kupca Kaufmanna. W 1789 roku
Dreżewo wraz z Pustkowem (położonym tuż nad morzem) odziedziczyła rodzina von
Fleming, a od 1828 roku stały się własnością Heinricha von Elbe.
Dwór
powstał z inicjatywy kolejnego właściciela, szczecińskiego radcy handlowego
Schlutowa. Od niego w 1875 roku Dreżewo kupił Eduard von Bonin. W 1890 roku
dwór spłonął, wkrótce został jednak odbudowany został w tym samym stylu, tj.
neogotyku angielskiego. Ostatnim właścicielem był Curt von Bonin.
Hiszpańska
grant
Eduard
von Bonin, właściciel Dreżewa, utrzymywał bliskie kontakty z ojciem Girony,
Medina de Val Florida. Kontakty obu panów datowały się bodajże jeszcze z
czasów wcześniejszych, ojca Eduarda, który często bywał w Hiszpanii. Tam
poznał Granta Medinę. Był to okres, gdy pozycji rodów arystokratycznych za
sprawą ustawy kortezów, która zniosła majoraty, uległa znacznemu pogorszeniu.
Do tego stopnia, że wiele z nich doprowadziła do upadku. Stary Medina wraz z
von Boninem wzięli się za handel i dobrze na tym ponoć wychodzili.
Miłość
i zazdrość
Girona
przyjechała do Dreżewa z krótką wizytą, ale pozostała dłużej. Mówiło się o
romansie między młodym von Boninem, który był już zaręczony z hrabianką
francuską. Podobno pełna energii Hiszpanka odgrażała się, że prędzej wykończy
konkurentkę, nim zajmie ona jej miejsce.
Jak
było naprawdę i ile w tej opowieści legendy, a ile faktów, nie wiadomo. Jedno
jest pewne. Gdy do Dreżewa przyjechała oblubienica młodego Eryka von Bonin,
Angelica Vermandois, w pałacu wybuchł pożar. Był rok 1890. Girona zginęła w
płomieniach. O losach Angelici i Eryka historia nie wspomina.
Losy
powojenne
Po wojnie pałac w Dreżewie przechodził różne
koleje losu. Był własnością państwa, następnie hodowli zarodowej z Cerkwicy,
a nawet dzierżawili go poseł Samoobrony Ryszard Bonda wraz z biznesmenem
Stanisławem Paszyńskim. Ci ostatni zamierzali wybudować elektrownie wiatrowe.
Planów nie zrealizowali, a gospodarstwo pozostawili w ruinie.
Na
początku lat dziewięćdziesiątych zdawało się, że pałac wreszcie otrzymał
prawdziwego właściciela, który zadba o dwór. Kupiła go Małgorzata Ł.
Dziewczyna piękna, pełna fantazji, wigoru i o artystycznej duszy. Jedyne,
czego jej było brak, to pieniędzy na remont pałacu. Gospodarzyła w nim
krótko. Dziś jest ponoć w Australii. Gdy jednak była panią dworu, pałac żył.
Organizowała koncerty muzyczne, w tym wieczorki jazzowe, na które ściągały
tłumy wczasowiczów. W piwnicach pałacu malarze organizowali swoje wystawy, a
turyści chętnie zwiedzali pałac.
Pojawia
się Hiszpanka
To
pani Małgorzata ożywiła damę, która podczas imprez pokazywała się o północy
na wieży pałacu. Dziewczyna przebrana w białe, powiewne szaty straszyła
gości. Nie było to trudne, bo do tej godziny przeważnie zdążyli wprowadzić
się w wesoły nastrój. Kiedyś etatową białą damę z powodu jej choroby
zastąpiła Aneta, dziewczyna, która z Łodzi przyjechała spędzić wakacje nad
morzem. Miała racjonalne poglądy i raczej była typem, w którym trudno byłoby
doszukiwać się romantyzmu. Co gorsze, głośno śmiała się i drwiła z opowieści
o duchu Girony.
Pewnego razu około północy Aneta, jak zwykle
poszła na wieżę. Tam, ku swemu zdziwieniu, zastała kobietę ubraną w bogate,
historyczne szaty. Zdenerwowało ją to, a że była przy tym mocno pobudliwa,
zrobiła nieznajomej karczemną awanturę, że chce ją pozbawić pracy. A po tym
zbiegła schodami na dół, by powiedzieć właścicielce pałacu, co o niej myśli.
Ta zdziwiona zaprzeczała. Goście obserwowali awanturę. Gdy wyjaśnienia nie
trafiały do Anety, pani domu wraz z gośćmi poszli na wieżę sprawdzić, kto tam
buszuje. Dodajmy, prowadziły doń tylko jedne schody, a nikt nimi nie
schodził. Jakież było zdziwienie wszystkich, gdy na wieży nikogo nie zastali.
Miejsce
dla jednej
Na
drugi dzień Aneta jak zwykle koło północy udała się na wieżę. Co zobaczyła,
nie wiadomo. Goście nagle usłyszeli jej przeraźliwy krzyk, a po chwili
zobaczyli zbiegającą w dół przerażoną Anetę. Nie potrafiła wydobyć z siebie
ani słowa. Bełkotała jedynie: - Hiszpanka, Hiszpanka, Hiszpanka... Na drugi
dzień nie pojawiła się w pracy. Jak mówił wynajmujący jej pokój gospodarz, z
samego rana wyjechała. Później również widywano Hiszpankę. Do pracy
"zjawy" zatrudniła się nowa, miła w obyciu dziewczyna. Przeciwko
niej Hiszpanka chyba nic nie miała. Czasami widywało się jedną, przebraną na
wieży, a drugą, Gironę, spacerującą po goncie dachu, po którym nikt nawet za
dnia nie byłby w stanie przejść. Hiszpankę spotykali też czasami miejscowi,
gdy podnosiły się mgły, gdy jechała przez park na biały koniu.
Czy
pojawi się znowu
Obecnie
majątek i pałac kupił - nomen omen - Hiszpan prowadzący interesy w Łodzi. Na
razie postawił jedynie stalowy kontener dla robotników. Czy uda mu się
doprowadzić zrujnowany obiekt do świetności i czy robotników nie wystraszy
Girona Eleonora de Val Florida, czas pokaże.
źródło:http://zachodniopomorskie.regiopedia.pl/wiki/drezewo-palac-z-duchem-hiszpanki
|
Gdy
kolejnego dnia dojechali do nas znajomi stwierdziliśmy, że większą grupą będzie
łatwiej dostać się do tego tajemniczego pałacu. Pogada się z tubylcami i spróbuje
się wejść główną bramą. Na miejscu, w stodole, która znajdowała się zaraz przy
wejściu, spotkaliśmy mężczyznę. Pan, z miną niczym z horrorów, odpalał waśnie
wielką kosiarkę, a zza zamkniętych drzwi stodoły słychać było ujadanie psów. Ponieważ,
mężczyzna ten kiepsko mówił po polsku, powtarzał tylko, że to teren prywatny.
Na pytanie czy można i tak wejść i pooglądać,oczywiście za drobną opłatą, kręcił przecząco głową. Także
znowu udało nam się tylko rzucić oko na ten obiekt. Następnie Ci odważniejsi z
nas poszli pod miejscowy sklep spożywczy, aby popytać bytujących tam panów. Jedne czego się dowiedzieli to, to że za flaszkę można obejrzeć pałac
z zewnątrz, a jak sami spróbujemy tam wejść to nas pogonią. Poradzili nam, żeby
jechać do Rybokart, gdzie jest identyczny egzemplarz, ale odrestaurowany.
Zdjęcie
pałacu w Dreżewie, NIESTETY Z INTERNETU…
Rybokarty
Gdy
dotarliśmy do tego pałacu, rzeczywiście okazał się bardzo podobny jak ten w
Dreżewie. Jednak odnowiony mury, nie miały już tego klimatu. Recepcjonista
pozwolił nam pozwiedzać dół, który służy teraz jako sala imprezowa. Do wieży,
czy wyższych pięter nie mieliśmy wstępu, ponieważ służą teraz jako pokoje
hotelowe. Pałac położony był w znacznie ładniejszej okolicy, nad jeziorem, z uroczym
drewnianym pomostem.
Od recepcjonisty dostaliśmy kolejny namiar na pozostałości pałacu, do których w końcu będzie można wejść.
Od recepcjonisty dostaliśmy kolejny namiar na pozostałości pałacu, do których w końcu będzie można wejść.
Otok
Myślę,
że pałac w Otoku spełnił nasze oczekiwania. Jeszcze w 1996 roku był w całkiem
dobrym stanie. Posiadał dach, drewniane podłogi i liczne zdobienia, drzwi oraz
schody na wieżę. Niestety pod nieobecność właściciela miejscowi wszystko
rozkradli. Podobno, drewniane kręcone schody prowadzące na wieżę, ktoś tak
mądrze odpiłował, że spadł razem z nimi na dół. Po tym jak wylizał rany, wrócił
po łup.
Trzęsacz i Mrzeżyno
Kolejnego
dnia, po standardowym "zaliczeniu" ruin w Trzęsaczu, ruszyliśmy z misją odnalezienia
starej bazy wojskowej.
Po
dość wyboistej przejażdżce po lesie w poszukiwaniu obiektów militarnych nic nie
znaleźliśmy. W pobliskim sklepiku dowiedzieliśmy się, że da się tam tylko
dotrzeć spacerując brzegiem morza lub na rowerach. Trafiliśmy za to do starych
hangarów (Fort Rogowo), w których podobno znajdują się ciekawe pojazdy militarne.
Jednak ze względu na przerwę obiadową były hala była zamknięta.
Pochodziliśmy po tych obszarach i następnie przeszliśmy do starych budynków
wojskowych. Jedno było kiedyś stołówką, a drugi chyba noclegownią. Najnowszą i jedyną
niezniszczoną częścią była antena GSM na dachu. Co ciekawe wśród całego bałaganu
jaki się tam znajdował, podobno na ostatnim piętrze (mówili mi ci którzy tam
weszli) był pokoik z nadajnikiem GSM.
Kolega
Krzak przytoczył też ciekawostkę o Jeziorze Resko Przymorskie, nad którym znajduje się ta baza:
W
1945 roku Resko Przymorskie było wykorzystywane jako lądowisko wodnopłatowców
Luftwaffe. Na początku wiosny (najprawdopodobniej w ostatnich dniach marca),
gdy wojska Armii Czerwonej dotarły do brzegów jeziora, od strony wschodniej
pojawił się niemiecki samolot transportowy Junkers Ju 52 z zamiarem
lądowania. Gdy pilot zdał sobie sprawę, że znajduje się na samej linii frontu,
próbował poderwać maszynę do góry, jednak samolot został trafiony przez
pocisk radzieckiej artylerii. Junkers uderzył w taflę jeziora w odległości
kilkudziesięciu metrów od brzegu opanowanego przez Niemców, którzy mimo
ostrzału przystąpili do wyciągnięcia samolotu z Reska. Do czołgów
przymocowano stalowe liny, którymi usiłowano owinąć wystającą ponad
powierzchnię jeziora kabinę pilota. Akcja ta nie powiodła się, a samolot
utonął. Jeńcy niemieccy zeznali później, że transportowiec wystartował z
Królewca i przewoził niezwykle cenny ładunek. W sierpniu 1946 miała miejsce
nieudana próba wydobycia samolotu przez żołnierzy radzieckich, podczas której
przełamał się on na pół. Z kabiny pilota wypłynęło ciało żołnierza w mundurze
z generalskimi dystynkcjami.
Po
latach były dowódca jednostki Armii Czerwonej płk I.G. Nowikow napisał list
do szefa kaliningradzkiej grupy zajmującej się poszukiwaniami zagrabionych
dzieł sztuki. Opisał on wydarzania związane z zatonięciem samolotu w Resku
Przymorskim wraz z mapką oraz zasugerował, że w zatopionym Junkersie mogły
znajdować skrzynie z Bursztynową Komnatą. Już po śmierci Nowikowa, w 1987
roku, przebadano dno jeziora w celu jej odnalezienia. Polsko-radziecka
ekspedycja składała się z grupy płetwonurków woroneskiego klubu
"Rif", żołnierzy Wojska Polskiego i harcerzy. Szef grupy Borys
Waszkiewicz z ZHP przedstawił, że mimo wykorzystania trałów, ezektorów,
magnetometrów i sprzętu wojskowego, napotkali wiele trudności szczególnie z
widocznością oraz z trzymetrową warstwą mułu. Po wielu dniach poszukiwań
wyciągnięto na powierzchnię kilka drobnych fragmentów przedniej części
samolotu, a także część srebrnej zastawy stołowej, wisiorek i obrączkę.
Zostały znalezione także dokumenty i kartki żywnościowe z kabiny pilota,
które po zbadaniu potwierdzały, że samolot leciał z Królewca. Członkom grupy
nurków nie udało się dotrzeć jednak do drugiej części przełamanego samolotu –
luku ładunkowego.
Źródło:
wikipedia
|
Wniosek,
który się nam nasunął po tych wszystkich spacerach to to, że jeżeli się niczego
nie pilnuje to bardzo szybko przeróżne obiekty stają się ograbione i
zmasakrowane. Ciekawe czy tak jest tylko w Polsce czy też w innych bardziej
cywilizowanych krajach. Pamiętam, że w Macedonii większość obiektów do
zwiedzania nie znajdowała się, jak to jest w zwyczaju, za bramkami kasowymi, tylko trzeba
było odnaleźć je najczęściej gdzieś na jakimś polu. Stały tam w całości i jakoś
tubylcy ich nie roznieśli na surowce do budowy lub ogrzania swoich domów.