Ostatnie
dni były wypełnione atrakcjami. Na weekend wpadł do nas Krzaczek z Magdą.
Franek zaczął mówić UJA na wuja, a za ciocią ciągle chodził i nagabywał ją do
zabawy. Razem wybraliśmy się na rejs łódką. Wypożyczyliśmy od Pana Miecia na
przystani bardzo ładny egzemplarz. Pojemny i stabilny :) Ubraliśmy Franka w
piękny kapok i popłynęliśmy na mierzeję. Pan Mieciu mówił, że to jakieś 10
minut. Nam zajęło to ze 40. Po dopłynięciu na brzeg trzeba było
wepchnąć nasz "jacht" na plażę, więc z Magdą zdjęłyśmy buty,
podwinęłyśmy nogawki i plum do zimnej wody w jeziorze. Panowie odpychali się
wiosłami od dna i twierdzili, że uda im się łódkę zaparkować. Jednak zdjąć
butów i wejść do zimnej wody się nie pokwapili :) Łódkę trzeba było
zakotwiczyć. B i Krzaczek ciągnęli ją za sznurek od kotwicy, no i sznurek pękł
i chłopacy rozbili się na drzewie - bez większych obrażeń. Na miejscu przerwa,
zabawa nad brzegiem morza i powrót. Okazało się, że wepchnąć łódkę z powrotem
do wody nie tak łatwo, ale z pomocą jakichś miłych panów się udało. Jak na
złość na środku jeziora silnik odmówił posłuszeństwa. Franek akurat zasypiał
usypiany bujaniem. Gdy silnik przestał pracować powiedział tylko tonem
pytającym BRUM? i spał dalej. Ze względu na brak narzędzi naprawa silnika nie
wchodziła w grę, więc chłopacy wzięli się za wiosłowanie. B za prawe wiosło,
Krzaczek za lewe i łódka zaczęła pięknie obracać się wokół własnej osi, raz w
lewo, raz w prawo. Magda przejęła rolę sternika, Franek - majtka w porze
sjesty, a ja mianowałam się kucharzem (trzymałam w ręku paczkę z żelkami). W
końcu dopłynęliśmy. Zajęło to chwilkę dłużej niż z silnikiem. A gdyby ktoś miał
coś przeciw, że Franka na łódkę wzięliśmy to właśnie widziałam w Internecie jak
rodzina Beckhamów pływa po Tamizie i nikt, nawet najmłodszy berbeć nie ma
kapoka.
Franek śpi schowany w kapoku:
Po
południu ponownie pojechaliśmy rowerami na mierzeję. I przejdę do rzeczy,
Franek zaliczył pierwszą kąpiel w morzu. Było bardzo ciepłe popołudnie a nasz
"letni blondyn" zażyczył sobie zdjęcie butów na ciepłym piasku
(wchodzi na plażę i mówi BUTU). Ja-mama nie bawiłam się tak fajnie i nie
biegałam przy brzegu za rękę tak jak Błażej-tata. Marudziłam tylko: nie
do wody, nie do wody. Franek kopał sobie dziury w mokrym pisaku, a gdy tylko do
niego podeszłam to z tego strachu, że mu zabronię zamoczyć nogi pobiegł prosto
do morza, a za nim w odległości jednego kroku Błażej i ja. Gdy dawał nura to
cały czas trzymaliśmy go za "chachoł", no ale PLUM było. Szybka akcja
przebierania i suszenia była bardzo skuteczna. Będąc przewidującą mamą mam ze
sobą zawsze zapas czystych i suchych ubrań.
Franek śpi schowany w kapoku:
Wracając do życia codziennego...U cioci w kuchni zawsze mam ochotę na pieczenie drożdżowych ciast. Nie chwaląc się - to jest mój konik. Cynamonowe drożdżówki - cinnamon rolls z mąki orkiszowej z syropem z agawy i orkiszowe gofry bardzo Frankowi smakowały. Gdyby był sezon to zrobiłabym jeszcze jagodzianki.
Dziś siedząc w salonie nagle usłyszałam bzyczenie. Wychodzę z domku i oczom nie wierzę. WIELKA chmara pszczół, ciemna jak chmura deszczowa, bzyczy, unosi się nad ogródkiem i powoli nade mną przelatuje. Było to surrealistyczne uczucie. Na szczęście żadna mnie nie ugryzła. Taka ilość pszczół w takiej formacji jest chyba groźniejsza od niedźwiedzia. Przynajmniej robi takie wrażenie.
Dziś siedząc w salonie nagle usłyszałam bzyczenie. Wychodzę z domku i oczom nie wierzę. WIELKA chmara pszczół, ciemna jak chmura deszczowa, bzyczy, unosi się nad ogródkiem i powoli nade mną przelatuje. Było to surrealistyczne uczucie. Na szczęście żadna mnie nie ugryzła. Taka ilość pszczół w takiej formacji jest chyba groźniejsza od niedźwiedzia. Przynajmniej robi takie wrażenie.
Mierzeja: